„Audiodeskrypcja to jest też twórczość”. Rozmowa z Reginą Mynarską z Fundacji Siódmy Zmysł

„Audiodeskrypcja to jest też twórczość”. Rozmowa z Reginą Mynarską z Fundacji Siódmy Zmysł

Prawna definicja audiodeskrypcji mówi, że „to werbalny, dźwiękowy opis obrazu i treści wizualnych zawartych w audycji audiowizualnej”. A mniej formalnie to po prostu okno na świat wizualny dla osób z niepełnosprawnością wzroku. Audiodeskrypcja, choć kojarzy się ze sferą filmową, ma jednak więcej wymiarów. Jak funkcjonuje ona w Polsce, jak opisywać świat dla osób z niepełnosprawnością wzroku oraz w jaki sposób zorganizować dostępne wydarzenie opowiada Regina Mynarska z Fundacji Siódmy Zmysł współpracującej w charakterze eksperta przy projekcie Małopolska. Kultura Wrażliwa.

Magdalena Urbańska: O Fundacji Siódmy Zmysł słychać przede wszystkim w kontekście audiodeskrypcji. Czym na co dzień zajmuje się Fundacja i jakie działania podejmujecie na rzecz osób z niepełnosprawnościami?

Regina Mynarska: Dużą częścią działania naszej Fundacji są badania naukowe. Nasza prezes dr Anna Jankowska napisała doktorat o audiodeskrypcji, a teraz jest w trakcie habilitacji. Tematem tym zaraziła Agatę Psiuk – naszą wiceprezes – autorkę pierwszej polskiej pracy magisterskiej w tym zakresie. Ponadto jedna z naszych czołowych audiodeskryptorek Anita Fidyka właśnie kończy badania naukowe w Barcelonie do doktoratu, również na temat  audiodeskrypcji. Zaplecze lingwistyczno-naukowe jest więc dla nas bardzo ważne. Audiodeskrypcja rozwija się prężniej w wielu krajach od wielu lat. Korzystanie z tego dorobku i wymiana doświadczeń pozwala nam na przenoszenie tego wszystkiego na grunt polski po to, by tutaj od początku tworzyć dobre praktyki i jak najlepszą jakość usług dostępnościowych. Najistotniejsze w tym jest przełożenie tych badań na realne działania i konfrontacja z odbiorcą, żeby nie tworzyć rozwiązań wymyślonych przy biurku. Piszemy ankiety, zbieramy opinie użytkowników, cały czas testujemy i sprawdzamy nowe rozwiązania. Łączymy więc realizację projektów praktycznych, które polegają na organizacji dostępnych wydarzeń i przygotowywaniu ścieżek dostępności, z badaniami naukowymi i współpracą z tymi, dla których powstaje audiodeskrypcja.

Kolejny bardzo ważny rozdział naszego działania to lobbing. To żmudna praca, która jednak przynosi efekty. Na przestrzeni tych kilku lat widać, że drążenie skały, czyli działania różnych organizacji pozarządowych, zaczyna przynosić efekty. Staramy się rozmawiać z osobami, które mają wpływ na ustawodawstwo i uczestniczyć w jego uporządkowaniu. Uważamy, że sektory, których nie dotyczą regulacje instytucji publicznych – jak kinematografia i dystrybucja filmowa – wymagają spotkań uświadamiających. Warto mówić o tym, że są odbiorcy, którzy czekają na ich działanie. I tu widzimy swoją rolę.

M.U.: Zmiany w regulacjach podmiotów publicznych są jednak widoczne. W programach operacyjnych Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej od kilku lat funkcjonuje zapis, że „producent musi wyprodukować ścieżkę z audiodeskrypcją i napisy dla osób niesłyszących”.

R.M.: Tak, ale ten zapis dotyczy wyłącznie producentów, bo oni dostają dotację. A to dystrybutorzy muszą przesłać dostępną kopię do kin, ale tego nie robią. I tutaj zaczynają się schody. Jeśli jest już jedna kopia, to oni muszą wyprodukować ich więcej, aby w kinach film z audiodeskrypcją był pokazywany w momencie dystrybucji. Pojawia się jeszcze inna ważna kwestia: jak przekazać audiodeskrypcję widzom w kinie. Bardzo mało kin jest na to technicznie przygotowanych. Audiodeskrypcja nie może być puszczona z głośników kinowych. Czasami tak się robi tak w trakcie specjalnego pokazu, ale nie można tego nazwać kulturą w pełni dostępną. Musi być zapewniony sprzęt, aby wszyscy, którzy tego potrzebują, mogli słuchać opisów w słuchawkach, a ci, którzy tego nie potrzebują mogli tak jak zawsze cieszyć się seansem kinowym. No i przede wszystkim, aby jedni i drudzy mogli siedzieć obok siebie w kinie i razem doświadczać wszystkich emocji i wrażeń.

Okazuje się, że tylko 10% kin w Polsce ma sprzęt na podczerwień albo fale radiowe u siebie na stałe. A wiele z nich i tak go nie używa, bo nie ma okazji, gdyż nie ma odpowiednich kopii. Jedni mówią: „Nie będziemy przekazywać kopii z audiodeskrypcją do kin, bo kina nie mają sprzętu do jej odsłuchu”, a drudzy: „Nie mamy sprzętu, bo nie ma dostępnych kopii filmów”. Gdzieś to błędne koło trzeba przerwać.

M.U.: Rozumiem, że to dlatego powstała aplikacja Audiomovie?

R.M.: Tak, system Audiomovie to jeden ze sposobów, żeby to błędne koło przerwać. Jego finalnym produktem jest aplikacja, więc odbiorcy nie potrzebują żadnego sprzętu, wystarczą ich własne smartfony. Kino musi jednorazowo zainwestować w infrastrukturę synchronizującą aplikację, ale są to koszty o wiele niższe niż w przypadku zakupu odbiorników słuchawkowych. Jest też to o wiele wygodniejsze dla dystrybutorów, ponieważ nie trzeba tworzyć fizycznych kopii – wystarczy aplikacja. Na tym polega innowacyjność tego projektu i jego funkcjonalność: do projekcji dostępnej potrzebujemy tylko pliku dźwiękowego, który jest umieszczony w chmurze i który w danym miejscu i czasie synchronizuje się z projekcją puszczaną w kinie.

System Audiomovie ma różne funkcjonalności. Parę milionów ludzi w Polsce to seniorzy i osoby, które mają problem z czytaniem napisów. Odbierają film wzrokowo, natomiast napisy są dla nich za małe, wyświetlane są za szybko i mają zbyt mały kontrast. W trakcie badań okazało się, że prawie 70% seniorów chętnie skorzystałoby z oferty kin w zakresie filmów zagranicznych, ale dyskomfort odbioru jest zbyt duży. Audiomovie umożliwia także wybór ścieżki lektorskiej, wówczas zamiast czytania napisów, widz słucha w słuchawkach głosu lektora, który te napisy odczytuje.

M.U.: Mówi się, że audiodeskrypcja powinna być jak najbardziej suchym opisem, w którym nie przekazuje się emocji…

R.M.: Na pewno nie jest tak, że nie przekazuje się emocji. Film czy w ogóle sztuka to jest przecież przekaz emocji. Po to istnieje sztuka – ma robić wrażenie na ludziach w bardzo przemyślany sposób.

M.U.: No tak, zastanawiam się tylko, czy te emocje powinny zostać narzucone przez osobę opisującą obraz.

R.M.: Dlatego to jest taki ciekawy zawód, takie decyzje audiodeskryptor podejmuje na każdym kroku. Oczywiście jest zasada, co do której wszyscy się zgadzają: czyli że audiodeskryptor absolutnie nie może interpretować dzieła. Jeżeli mówimy o czystej audiodeskrypcji, bo jeśli chodzi o opis uniwersalny, na przykład w przypadku opisu dzieł sztuki, to już jak najbardziej część poświęcona kontekstowi jest pożądana. Ale gdy mówimy o filmie, to audiodeskryptor nie może go interpretować.

Jeśli jest, powiedzmy, scena, w której ktoś wyciąga pistolet i mierzy nim do kogoś, to nie mogę powiedzieć: „John wyciąga pistolet i mierzy do Jerry’ego, bo chce go zabić”. Chce go zabić – to już jest moja interpretacja. Ja powinnam opisać to, co widzę, a widzę, że John wyciąga pistolet i mierzy do Jerry’ego – i tyle. Dlatego tworząc audiodeskrypcję, „rzeźbi się” opis sekunda po sekundzie i pilnuje, aby nie tłumaczyć obrazu filmowego, tylko opowiadać o tym, co widać.

M.U.: Ale emocje są przekazywane. Czy możemy wtedy powiedzieć: „Jerry bardzo się boi…?”.

R.M.: Jeśli to widać na jego twarzy, a aktor włożył 150 procent potencjału w to, żeby zagrać strach, to jak ja mam o tym nie wspomnieć?! Poza tym mam na to – pamiętajmy – pewnie ze dwie sekundy. Nie ma miejsca, by powiedzieć: „Ma szeroko otwarte oczy i usta, a pot mu ścieka po twarzy”. Jeśli więc wyraźnie widać, że on się boi, to ja muszę powiedzieć, że „w jego oczach płonie strach”. Tym bardziej że w oczach widać mnóstwo emocji i jeśli to jest film, który operuje bliskimi planami, to trzeba o tym wspomnieć. Kiedy ktoś się uśmiecha, to muszę opisać ten uśmiech – bo czym innym jest ironiczny czy kpiący uśmieszek, a czym innym szczery uśmiech.

M.U.: Taką rolę odgrywają też odmienne konteksty kulturowe.

R.M.: Jeśli jest to dzieło o kulturze zdecydowanie odmiennej od naszej, to trzeba czegoś się o niej dowiedzieć wcześniej. Tak jak tłumacz musi czasem głębiej poszukać i poszerzyć kontekst kulturowy. Audiodeskrypcja to jest też twórczość ‒ i o tym należy pamiętać. Ponieważ z oczywistych względów nie jestem w stanie przekazać wszystkiego, co się pojawia w obrazie, to wybieram. Ten wybór – poprzez użycie konkretnych słów – jest decyzją autora. Dlatego każdy audiodeskryptor napisze audiodeskrypcję trochę inaczej.

M.U.: Czy istnieją powszechne zasady i reguły w tym względzie? Coraz częściej opisy dla osób niewidomych pojawiają się chociażby przy okazji zdjęć w mediach społecznościowych. Czy takie opisy rządzą się innymi prawami niż audiodeskrypcja filmowa?

R.M.: Jeśli ma to być audiodeskrypcyjny tekst do audiowizualnych treści – to nie, tu są podobne zasady. Bardzo ważne, żeby zacząć od ogółu i przechodzić do szczegółu. Pamiętajmy, że ten opis ma spowodować, że odbiorca zbuduje w swojej wyobraźni tzw. obraz mentalny, czyli wyobrazi sobie to, co my widzimy. Musimy więc zacząć od ogólnych treści, a później je doprecyzowywać. To jest trochę tak jak ze szkicowaniem: najpierw tworzymy jakiś ogólny zarys, szkic, potem dodajemy szczegóły. W przypadku człowieka to – po kolei – czy jest kobietą, czy mężczyzną, w jakim wieku, mniej więcej jak wygląda jego sylwetka. Należy pamiętać, aby ten opis był uporządkowany, np. postaci powinny być opisane od góry do dołu. Jeśli to jest fotografia czy obraz, to według tej samej zasady: najpierw ogólnie, co przedstawia, a później ewentualne szczegóły.

M.U.: Czy często odbywają się wydarzenia z audiodeskrypcją na żywo?

R.M.: Niestety nie. A opisywanie wydarzeń na żywo jest bardzo ważne i oczekiwane przez osoby niewidome. Tym bardziej że teraz niemal każde z nich ma swoją oprawę wizualną, np. w przypadku koncertów, wydarzeń muzycznych czy sportowych wszystko jest interesujące: kreacje artystów, projekcje wizualne, gra świateł czy to, co się dzieje na boisku.

Gdyby była taka oferta, to zaczęłyby się pojawiać osoby, które by z niej skorzystały. To jest na pewno przestrzeń do rozwinięcia.

M.U.: Załóżmy zatem, że jestem pracownikiem domu kultury i chcę zorganizować wydarzenie, które będzie w pełni dostępne. Od czego powinnam zacząć?

R.M.: Najważniejsze jest, by ten proces rozpocząć już wtedy, kiedy powstaje pomysł na zorganizowanie imprezy. Często chęci pojawiają się potem, ale jest już za późno. Pamiętajmy, że przygotowanie usług dostępnościowych to żmudna i czasochłonna praca. Warto się doszkolić, czyli pomyśleć, kto z osób bezpośrednio zaangażowanych w produkcję wydarzenia powinien wiedzieć najwięcej, a potem zorganizować spotkanie na ten temat. Po takim spotkaniu czy warsztacie trzeba się zastanowić, co mogą zrobić lub obsłużyć sami pracownicy instytucji, a co jest na tyle specjalistyczne, że należy to zamówić jako usługę zewnętrzną. Bo na przykład audiodeskrypcja filmu wymaga jednak dużej specjalizacji i ten proces trwa.

Te rzeczy właśnie można wyjaśniać i uzgadniać na warsztatach, spotkaniach. Na przykład w teatrze stosuje się tłumaczenia dla obcokrajowców na ekranach albo wyświetlaczach, które są świetne do napisów dla osób niesłyszących – a teatry często nie wiedzą, że w takim razie mają do tego odpowiedni sprzęt. Dostosowanie do potrzeb osób z niepełnosprawnością wzroku wymaga przygotowania merytorycznego i technicznego. Strona techniczna jest bardzo ważna, to jest ta „kropka nad i”. Nawet genialnie napisana audiodeskrypcja nie zadziała, jeśli nie zostanie właściwie przekazana. To pokazuje, że proces szkolenia osób zaangażowanych musi uwzględniać wszystkich, łącznie z osobami z obsługi technicznej. Sprzęt może być mobilny, wypożyczony, ale najlepiej, żeby teatr miał swój, żeby realizatorzy mogli zapoznać się z nim wcześniej.

M.U.: Jaki jest zatem koszt przygotowania elementu, który musi zostać wykonany przez realizatorów z zewnątrz, np. audiodeskrypcji spektaklu?

R.M.: To wszystko zależy od długości materiału. Zamawiając stworzenie skryptu około dwugodzinnego spektaklu z konsultacją osoby niewidomej, z zapasem zmieścimy się w dwóch tysiącach. Do tego dochodzi koszt lektora, którym w teatrze powinien być jeden z aktorów, oraz strony technicznej – czyli zespołu realizatorów. Za wypożyczenie zestawu słuchawkowego na jeden wieczór zapłacimy do tysiąca złotych.

M.U.: Czy opis na żywo może zrealizować osoba z instytucji?

R.M.: Po wcześniejszym przeszkoleniu, oczywiście, jak najbardziej. Język mówiony rządzi się swoimi prawami i jest łatwiej, gdy się wie, na co zwracać uwagę i jak to robić. Kilka treningów pod okiem wykwalifikowanego trenera może czynić cuda. Co innego tekst pisany – to już jest publikacja. Gdy tworzymy opis do muzeum, to niezależnie od tego,  czy on jest umieszczany w postaci tekstu na stronie, czy nagrywany –jest publikacja i te teksty powinny być bardzo przemyślane i starannie przygotowywane.

M.U.: Powiedzmy zatem jeszcze o udostępnianiu muzeów czy galerii.

R.M.: Ważne są trzy rzeczy. Pierwsze dwie to przygotowanie audiodeskrypcji oraz dostępność poprzez dotyk. Osoby niewidome potwierdzają, że połączenie tych dwóch informacji – opisu audiodeskrypcyjnego z możliwością poznania dotykowego – jest fantastyczne. Same materiały do dotykania, bez opisu werbalnego, nie są funkcjonalne, bo w pewnym momencie trzeba wiedzieć, czego się dotyka. Tutaj jest całe spektrum możliwości: od replik bardzo precyzyjnie oddających oryginał, po repliki z innych materiałów. Co więcej, okazuje się, że poznanie dotykowe jest ciekawe i atrakcyjne dla wszystkich. Projektowanie uniwersalne przy myśleniu o wystawach jest najważniejsze.

Trzecią rzeczą są opisy: aby były funkcjonalne, trzeba je napisać prostym językiem. Dla osób niewidomych ważne jest, by miały cechy audiodeskrypcyjne, ale dla osób Głuchych język polski jest językiem obcym, więc tekst powinien być uproszczony, aby przekazywał maksimum informacji w bardzo klarowny sposób. A w sumie okazuje się, że to służy każdemu.

Regina Mynarska, fot. archiwum własne

Kraków, 27 marca 2019 r.