Inkluzywna gra miejska: Trasa standardowa
Nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę moją Klarcię i wezmę ją w objęcia. Czy będzie czekać na mnie na dworcu? Czy będzie miała na sobie swoją najwytworniejszą suknię? Już miałem wsiadać do pociągu, już trzymałem walizkę w ręku, podniosłem nogę… Gdy nagle poczułem mocne szarpnięcie za ramię.
– Michał? Michał, jak dobrze, że zdążyłem. Szef mnie wysłał, biegłem co sił. Zawracaj, jest dla ciebie robota.
– Nigdzie nie wracam. Jadę do Klary.
– Czy ty jesteś poważny? Czytałeś dzisiejszą gazetę? – Wcisnął mi do ręki pognieciony egzemplarz krakowskiego „Czasu”.
– Ale że co? Że niby te zaręczyny? I to jest ta wielka sensacja? – Poczułem, jakby mnie z objęć Klarci wytargał. – Nie męcz mnie, jadę!
– Michał, sensacja, nie sensacja, masz szansę się odkuć! Redaktor chce, żebyś to ty przeprowadził z nimi rozmowę. Pierwszą taką rozmowę po zaręczynach! Dwójka gołąbeczków, tuż przed ślubem, przed premierą spektaklu! Partnerzy sceniczni miłość przenieśli do życia prawdziwego… To może być twoja jedyna szansa…
Rzeczywiście tak było. Dawno wypadłem z łask przełożonych. W głębi ducha czułem, że ten wyjazd postawi krzyżyk na mojej dziennikarskiej karierze. Czyżby więc los uśmiechnął się i na mojej drodze postawił okazję jedyną w swoim rodzaju?
– Czy już mnie ktoś zapowiedział na rozmowę?
– Wpół do piątej, hol główny. Spotkasz się z nimi zaraz po próbie generalnej.
Rad nierad – zdecydowałem się zostać w Krakowie ten jeden dzień dłużej.
Nie chciałem jednak tracić czasu – pobiegłem natychmiast do Teatru Miejskiego, żeby zdążyć przed zakończeniem próby generalnej. Nie kipiałem entuzjazmem – zawsze trafiały mi się plotki, miałkie romanse, zdrady, ot – obyczajówka, do której tyle co przywykłem, to mi obrzydła. Moje ambicje były większe niż powrót do łask przełożonych… Chciałem pokazać światu mój talent do rozwiązywania spraw trudnych, skomplikowanych, umiejętność dedukcji, zdobywania informacji, przenikania różnych warstw społecznych, wyciągania informacji od tych najbardziej zamkniętych… A jednak – znowu obyczajówka. Wizja rozmowy z Andrzejem Rzepeckim, aktorem w moim mniemaniu nie tyle wielkim, co po prostu popularnym, nie napawała mnie entuzjazmem. ~ 3 ~ Miałem zamiar obsypać go pytaniami dotyczącymi jego roli i zbliżającego się małżeństwa z Zofią Krasnopolską – aktorką piękną, utalentowaną i zasłużenie ubóstwianą. W głowie automatycznie przyjąłem wyższy, niemal trzpiotowaty ton: „Czy Szanowny Pan Aktor obsypał Panią przyszłą Małżonkę bombonierami jedwabnymi? Gdzie je zakupił, czy może w Cukierni Lwowskiej Jana Michalika? Jaki podarek wybrał dla przyszłej żony i czy pomogła mu w tym jego własna matka, a może siostra?”. W myślach, pomimo wewnętrznej złości, przybrałem już życzliwy, choć fałszywy uśmieszek. Cóż poradzić – niechaj mi szczęście sprzyja.
Już u progu Teatru zdajesz sobie sprawę, że nie przyjmą cię tu tak serdecznie, jakżeś sobie zaprojektował. A cóż to za zbiegowisko na placu Świętego Ducha? Ciżba kłębi się i faluje, a każdy z gapiów chce być bliżej wydarzeń, zobaczyć, usłyszeć choć strzęp bezcennej informacji. W drzwiach stoi barczysty policjant. Kaprawe, wąskie błyszczące oczka, zaciśnięte usta i ryży wąs nie zwiastują niczego dobrego. Spogląda na ciebie spod daszka, zasłaniając drzwi wejściowe swym potężnym cielskiem.
– A pan czego szuka?
– Dzień dobry, kłaniam się nisko. Czy do pana Rzepeckiego można się tędy przedostać?
Policjant milczy. Patrzy tylko podejrzliwie.
– Nie DO KOGO pytałem, tylko CZEGO pan szuka. W jakiej sprawie?
– A czy pan zawsze taki nieprzyjemny w obejściu?
– Przeciwnie. Staję się coraz lepszy.
– Co pan mówi? – pytasz retorycznie, lecz ten już nie słucha; milknie i oddaje ukłon dwóm paniom, które przechodzą właśnie Szpitalną i patrzą na was badawczo. Policjant odprowadza je wzrokiem niemal do Świętego Marka. W końcu przypomina sobie o twojej obecności.
– Nic pan nie załatwi. Rzepecki nie żyje. Znaleziono go martwego w garderobie ukochanej. Niech pan wraca do domu i da ludziom pracować w spokoju.
Nagle wśród gawiedzi na placu wywiązuje się szarpanina, która odwraca uwagę policjanta. Korzystając z zamieszania, niepostrzeżenie wkradasz się do teatru za jego plecami.
Dotąd niezauważony, chyłkiem przemykasz przez główny hol, prosto do garderoby. Pociągasz za klamkę – drzwi są otwarte. Ostrożnie zaglądasz do środka, rozglądasz się uważnie po niewielkim pomieszczeniu. To bez wątpienia damska garderoba.
Oprócz wiszących tu i ówdzie na wieszakach i krzesłach elementów damskiego odzienia z dreszczem grozy dostrzegasz ciało okryte płótnami, pewnie jeszcze nieostygłe. Obok złoty zegarek na łańcuszku ze stłuczoną szybką – raczej już bezużyteczny, wskazówki zatrzymały się na godzinie 12.07.
Na etażerce pod lustrem bukiet przywiędłych czerwonych róż, a przy nim zmięty liścik. Sięgasz po niego, lecz w tej samej chwili słyszysz zbliżające się kroki. Chowasz go szybko do kieszeni i wychodzisz z garderoby.
Naprzeciw ciebie stoi dojrzała kobieta: czy to garderobiana? Szklą jej się oczy, jest bliska płaczu.
Pukasz nieśmiało i uchylasz odrapane drzwi. Ukazuje się niewielki, mocno zadymiony pokoik. Pod ścianą pamiętający poprzednią epokę stolik zawalony stertą papierzysk. Przy nim jegomość w średnim wieku, najwyraźniej uśpiony, siedzi podparty na ręku i drzemie. Twoje nadejście jednak nie pozostaje bez echa, obwieś budzi się i łypie nieprzyjaźnie.
– A pan tu czego? Każdy wszak czegoś chce: jeden się pokazać, że już przyszedł, inni znów wchodzą i wychodzą jednego dnia po dziesięć razy. Latają jak koty z pęcherzem, a to do Pollera, a to do Janikowskiego… Biegają tam bez opamiętania, jakby tam jaką ambrozyję dawali. Tylko pieniądze tam trwonią, ale płacą im, no to wydają, ech… A nieraz kto inny tylko ponarzekać przyjdzie na podły los. Jak dziś na przykład Franek, tutejszy posługacz.
O dziś pan pyta? Nic szczególnego. Rozmawialiśmy właśnie z Franciszkiem o pogrzebie jego najdroższej siostry, kiedy zobaczyliśmy Zofię – cała we łzach wybiegła, nawet się na nas nie oglądając. A że za kronikarza robię i każde takie wejście i wyjście odnotować muszę, to i myśleć za nich nieraz trzeba. Ciężka ta robota, mówię panu, może pan wierzyć lub nie, ale beze mnie to oni wszyscy by zginęli, jak dzieci we mgle – artyści…
No, to czego pan chce? Służę.
Ano racja, do kogo, jak nie do mnie, no bo ja przecież wszystko widzę, wszystko wiem.
Żeby tylko płacili godnie, a tu ledwie na życie starcza. Piszę i piszę i po co to wszystko? No ale każą, to i piszę.
Podaje księgę z rejestrem wejść i wyjść.
– Patrz pan, jaka ciężka. Bierz pan i korzystaj, choć za cenne informacje też chyba odwdzięczyć się wypada?
Na jego usta wypełza cwany uśmieszek. Pospiesznie wyciągasz zwitek banknotów i podajesz mu przez stół. Wychodząc, widzisz jeszcze błysk zadowolenia w chytrych oczkach i słyszysz szelest przeliczanych pospiesznie banknotów.
Czy wypada aktorce mieszkać w hotelu? Czy to nie zachowanie butne i prowokujące? Tak twierdzili jedni. Inni pochwalali wstrzemięźliwość: Krasnopolska nie chce zamieszkać przed ślubem z mężczyzną, oto szanująca się dama! A jeszcze inni mówili, że to po prostu wygoda: w ten sposób najbliżej ma do teatru – i dobry to wybór, bo praca jest trudna i męcząca, nieraz wymaga szybkiej regeneracji czy nagłej obecności.
Poinstruowany przez recepcjonistę znajdujesz pokój aktorki. Czy ta piękność z afisza mogła popełnić taką niegodziwość?
Skoro jesteś już u Pollera, to może warto odwiedzić również Jana Samulewskiego? Recepcjonista usłużnie wskazuje ci drogę do jego pokoju. Drzwi otwierają się zamaszyście. Do niewielkiego, urządzonego z dyskretną elegancją pokoiku wpuszcza cię postawny mężczyzna – lat około trzydziestu.
Portier i dubler wspominali, że Rzepecki w miejscowej kawiarni bywał bardzo często. Kierujesz więc kroki do Janikowskiego. Każda rozmowa zbliża cię do prawdy, ale jak ją odkryć? Czujesz, że wątpliwości i zagadek wciąż przybywa. Wchodzisz do klimatycznej kawiarni, gdzie przy stolikach nieliczni goście zajadają się pysznościami. Może to czas na słynny deser lodowy? Zasługujesz na małą przerwę. Pokrzepiony słodkościami zaczepiasz krzątającego się kelnera.
– Proszę pana, tu piją wszyscy. No, teraz mały ruch akurat, bo dopiero wieczorem się zejdą. A kto tu nie pił? Mówię panu, ile ja żem się nasłuchał! Jak ksiądz na spowiedzi, mówię panu, jak na spowiedzi.
Intrygi znam, miłości, zazdrości. Bogaci i biedni. Doktorzy i adwokaci, aktorzy. Przy okazji premier oni to częściej bywają, blisko mają. O, teraz to na przykład przychodzi taki aktor, co to kocha się w aktorce. Ale dublerem jest, tym drugim, zarówno na scenie, jak i w jej życiu. Ale przychodzą też fiakrzy i posługacze. Ostatnio bywał tu jeden taki stale, smutki topić. Trudno się dziwić, ta jego siostra… Gazet pan nie czyta? Całe miasto o tym mówiło – od ulicznych chłystków aż po panie z towarzystwa! Szkoda młodego życia. Po tym, jak ją znaleźli, to przychodził tu co wieczór – nic nie mówił, siadał i pił. Wczoraj mnie tylko o tego Rzepeckiego spytał, bazgrał coś na jakimś świstku. Dziś go jeszcze nie widziałem, pewnie przez ten pogrzeb…
A Rzepecki? Nie on jeden tu przychodził o miłości gadać. A był, zwierzał się po kielichu nie raz i nie dwa, a jakże! Ale to aktor – ja tam jego przechwałek na poważnie nie brałem. Myślę, że więcej niż ja to o jego miłosnych uniesieniach wiedzą tylko plantówki. Zaraz po jego śmierci policja u mnie była – tak jak pan, a przed panem jeszcze inni dziennikarze. Ale ja im mówię to samo co panu: pił jak każdy i jak każdy po alkoholu bredził, przechwalał się i kłótnie wszczynał. Szczegółów nie znam.
Nurtuje cię również samobójcza śmierć siostry posługacza, o której tak wiele się tu pisze i mówi. Docierasz pod Dom pod Krzyżem. Dowiedziałeś się bowiem, że fiakrzy i posługacze gromadzą się tu chętnie w poszukiwaniu dorywczego zajęcia. Rozpytujesz dyskretnie o Franciszka Śmigielskiego. Starszy dorożkarz wskazuje go palcem. Doganiasz chłopaka.
– Pracuję dla teatru od lat. Kostiumy od krawcowych przywożę, dostarczam je garderobianym i aktorom. Pracowników teatru dobrze znam, czuję się tu jak u siebie. Zawsze jestem na czas, nikt nigdy nie narzekał na moją pracę. Przywożę, dyskretnie wchodzę, zostawiam, co muszę. Lubię swoją pracę, a teraz jest mi szczególnie przydatna – pomaga uporać się z żałobą. Inaczej bym oszalał.
Nieraz zdarza mi się przywozić rekwizyty i elementy scenografii. A wczoraj na przykład przywiozłem tej aktorce bukiet kwiatów, ciekawe od kogo. Liścik? No był, zawsze dołącza się liściki. Dziś byłem też w teatrze, jakoś około dwunastej. Zamieniłam kilka słów z portierem, widziałem wtedy, jak ta aktoreczka, Zofia Krasnopolska, wybiega z teatru z płaczem. Ale czas mnie gonił, miałem dla Rzepeckiego kostiumy po ostatnich poprawkach – poszedłem więc do jego garderoby, ale go tam nie zastałem. Zostawiłem przesyłkę i wyszedłem.
W drodze powrotnej wróciłem znowu do portiera – zamieniliśmy kilka zdań, podpisał mi przepustkę. Nikogo więcej nie spotkałem, to był akurat czas pomiędzy próbami.
Zbliża się osiemnasta. Co za niezręczność. Podejść? Zapytać? Wahasz się chwilę, lecz oto podchodzi do Ciebie kobieta. Ten pewny krok i zalotny uśmiech. To na pewno Lola.
Tę grę stworzyliśmy z najwyższą starannością i dbałością o szczegóły. Jeśli podczas użytkowania wystąpiły jakieś problemy, zauważyłeś nieścisłości, błędy lub po prostu – chcesz się podzielić opinią o grze, napisz do nas na [email protected]
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu w ramach programu Narodowego Centrum Kultury Kultura – Interwencje 2021.